Witaj!

Pułapka motywacyjno-możliwościowa, czyii granica motywacji i ocena własnych możliwości

http://www.mh-grafix.com/website/wp-content/uploads/2013/08/ability_motivation_attitude.png


Jeden z komentarzy, który ukazał się na moim drugim blogu (o jezyku chinskim) wydobył ze mnie wiele przemyśleń, które spisały się w nowy wpis. Teraz jeden z komentarzy do tego konkretnego wpisu doprowadził mnie do kolejnych rozważań  (holdenqu o Tobie mowa ;) )  , którymi z kolei chciałabym się podzielić już tutaj. A zatem:

Gdzie znajduję się granica Twojej motywacji?

Nie twierdzę, że istnieje jedna metoda nauki języków, najlepsza i najskuteczniejsza dla wszystkich.
Zdaje mi się, że najważniejsza w nauce jest motywacja i radość. To one są mechanizmem napędzającym uczenie się z własnej woli, trwanie w dążeniu do celu, którego osiągnięcie często leży w odległej przyszłości, w punkcie zazwyczaj trudnym do określenia.

Kiedy jest motywacja, jest dążenie do celu.

Zapewne wiele osób, po sobie wie, że motywacja zazwyczaj jest największa tuż przy podjęciu nowej decyzji, w tym przypadku o nauce języka. Która to zaczyna dramatycznie spadać w zderzeniu pięknego zamierzenia/ marzenia z rzeczywistością jego realizacji.
Pierwszy dzień w realizacji planu nauki jest zazwyczaj sukcesem i przepełnia pewnością siebie. Ogarnięci entuzjazmem wierzycie, że spełnicie swoje zamierzenia błyskawicznie, bo i język którego się uczycie, wnioskując po pierwszych lekcjach jest prymitywny i logiczny. Kolejne dni i kolejne lekcje są jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Zapał ostudzony, a wręcz zmrożony. Niepewność siebie, obniżone poczucie wartości - 'nie daję rady..', 'to jest ponad moje siły', a na pocieszenie ' to nie ja jestem słaby, to ten język jest koszmarny, po prostu nie jest dla mnie, trudno, podoba mi się, ale on mnie nie lubi, więc nic na siłę' czy coś w tym stylu. Tak czy nie?

I teraz chcę napisać o tym co mi nasuwa się na myśl. 

Tym razem nie chcę pisać o nierealnych oczekiwaniach, niecierpliwości, przecenianiu własnych możliwości, które to czynniki  wpływają na porażkę. 
Chciałabym natomiast poruszyć tematy następujące:
Gdzie zaczyna się i kończy motywacja?
oraz 
Jakie są nasze własne możliwości?

Każdy człowiek jest inny i przez to nie można udzielić jednej poprawnej dla wszystkich odpowiedzi na powyższe pytania.
Motywacja wzmaga chęć nauki, a próba przekroczenia własnych możliwości motywację osłabia.
To jest pułapka motywacyjno-możliwościowa. Motywacja jest, a możliwości nie, bądź są możliwości, ale motywacji brak. Ta  nierównowaga (za)burzy realizację najdoskonalszego planu.

Żeby w pułapkę nie wpaść należy zdrowo wypośrodkować wszystko. Zdrowo czyli jak?
Jak coś szkodzi naszemu organizmowi to ten wysyła nam sygnały, a to coś zaboli, a to się człowiek rozchoruje ( podobno, gdy organizm nie wytrzymuje tempa życia swojego właściciela, to się poddaje chorobie, żeby ten czy chce czy nie odpoczął) 
Sygnałów jest pełno, tylko kto by się w nie wsłuchiwał? Życie w zgodzie z sobą to jednak dobre rozwiązanie.

Już dawno wszyscy 'językowi naukowcy' doszli do porozumienia, że aby skutecznie się uczyć trzeba mieć kontakt z żywym językiem oraz z książkami. Niektórzy przybrali skrajne postawy- wyznają tylko tradycyjne metody nauki, wkuwanie, powtarzanie itp. , lub z kolei cała tradycja i nauka na pamięć to głupota. Inni  proponują trochę tego i tamtego i stosują różne recepty połączenia tego wszystkiego.
Ja należę do tych, którzy uważają że należy się uczyć korzystając z podręczników i kursów w połączniu z kontaktem z żywym, codziennym językiem (za co uważam oglądanie filmów/seriali, słuchanie muzyki i radia, czytanie wiadomości mniej lub bardziej ważnych, oraz używanie samego języka).
A za kluczowe uznaję proporcje występowania  podręczników i kontaktu z żywym językiem w nauce.
Za dużo podręczników grozi złamaniem motywacji. Za dużo samego kontaktu z żywym językiem skutkuje spowolnionym postępem w nauce. Co też może się odbić negatywnie na motywacji, bo jednak domyślanie się wszystkiego samodzielnie to nie jest droga na skróty.

Ile podręczników a ile wspomnianego kontaktu?

Bądź posłuszny sobie. 
Otaczaj się językiem żywym jak najwięcej i równolegle staraj się realizować jakiś podręcznik i kurs. Nie podążaj wg. konkretnego planu przerabiania podręcznika (np. 1 lekcja codziennie, a jak coś po drodze nie wyjdzie to zaległości do nadrobienia). Zaległości nie ma, to wytwór Twojej wyobrazni i dobrowolnie nałożone na siebie ograniczenie. Podążaj wg. ogólnie ustalonego planu, np. właśnie jednej lekcji dziennie. Ale ucz się gdy jesteś zdolny do koncentracji, masz czas i ochotę. Jeżeli trudzisz się z realizowanym materiałem, nie chce Ci się go przerabiać, czujesz rozdrażnienie, irytacje to daj sobie spokój na jakiś czas, na dzień, dwa, dłużej. To są właśnie omawiane sygnały, które dają Ci znać, że sobie nie radzisz i jeśli wbrew sobie będziesz mimo wszystko kontynuować (zmuszać się) to masz niezłe szanse na dojście do przemęczenia, załamania i zaprzestania nauki.
W czasie odpoczynku od podręcznika jednakże nie zaniedbaj kontaktu z żywym językiem. Obejrzyj śmieszny film w tym języku, posłuchaj muzyki, szukaj na youtube nowych wykonawcow, oglądaj choćby głupoty, których nie rozumiesz, ale wszyscy się śmieją to i Ty się śmiej i udawaj, że wiesz o co chodzi. 
Im większa trudność w podręczniku tym bardziej skup się na ratowaniu motywacji i zmniejszaniu wyolbrzymionego przez Ciebie zamysłu o stopniu trudności języka.
Dopiero jak się uspokoisz i odzyskasz zakochanie w języku to wróć do podręcznika. 
Czasem może się też zdarzyć, że zarówno podręcznik jak i żywy język będą Cię męczyć. Wtedy bez wyrzutów sumienia odpocznij, kilka dni, tydzień, miesiąc a może i dłużej. Wróć do nauki jak minie wszelka niechęć i dalej podążaj tak samo wg siebie, szukając równowagi. 
Nie zmuszaj się do wkuwania. Nie możesz to nie. Lepiej obejrzyj albo posłuchaj czegoś.

Zdaję sobie sprawę, że moje podejście zostanie okrzyknięte jako chorobliwie niepraktyczne. Tylko.. ile osób z praktycznym podejściem do nauki, idealnym planem naprawde daje sobie radę i osiąga cel?? Nauka języka to nie sprint. Nie trzeba się spieszyć, trzeba żyć językiem, a nie jego nauką. 
Nie dopuszczam do siebie chwili zmęczenia nauką. Kiedy tylko zaczynam czuć, że czegoś nie rozumiem i trudzę się ze zrozumieniem to bez względu na to w którym punkcie lekcji jestem, czy na początku, w środku czy pod koniec- rezygnuję aż do kolejnej wolnej chwili, w której mózg pracuje dobrze. Czasem oglądany film zaczyna mnie nudzić, nie usypiam nad nim, nie zmuszam się do oglądania. Wyłączam i zajmuje się czymś niezwiązanym z konkretnym językiem.

Podsumowując- u jednego podręczniki to będzie 50% procent całości poświęcanego nauce języka czasu, u innego to będzie 80% albo tylko 5%. To wszystko zależy od indywidualnych możliwości i motywacji. Ważne by nie dopuścić uczucia, że coś nas przerasta. Kiedy tak się zaczyna dziać, to trzeba sobie z tym na troche dać spokój, odpocząć, zregenerować się, cały czas jednak utrzymując kontakt z językiem w bezbolesnej formie. Nie dopuszczać do świadomości, że sobie nie poradzimy. Wiele trudnych rzeczy spotkamy podczas poznawania obcego języka. Trzeba sięz tym pogodzić i nauczyć sobie radzić.
Tak się uczę chińskiego od około 2 lat. Podręczniki i kursy to prawdopodobnie 5-10% całości czasu poświęcanego temu językowi, reszta to osłuchiwanie się, głównie muzyka i filmy. Postępy robię wolne, ale robię. Nie potrafię wytrwać przy samym podręczniku, nie radzę sobie. Takie próby nauki zakończyły się w przeszłości porzucaniem nauki chińskiego w popłochu, z przerażeniem i rozczarowaniem. Krok po kroku, tyle ile mnie nie męczy i nie przerasta i jest dobrze. Powoli, powoli do przodu. Ufam sobie i dbam o siebie i motywację. I omawiany sposób na naukę przyjmuję formę stylu życia. Nauka jest zawsze obecna, ale nigdy bolesna i w ten sposób mój stosunek do nauki koszmarnie trudnego chińskiego jest spokojny, stabilny i radosny. Jak mogę to się uczę, jak nie to nie, później się nauczę.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Prześlij komentarz

25 Komentarze

  1. Uważam, że jesteś językowo błogosławiona ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc zgadzam się z Tobą, masz rację. Ale co z osobami od, których znajomość języka jest na gwałt wymagana? Czy taka osoba nie ma szans na poznanie go?

    Co do tracenia motywacji na samym początku to uważam, że jest ona spowodowana tym, że my nie wiemy od czego zacząć. Nie mówię tu o osłuchiwaniu się czy 'przyzwyczajaniu' się do języka a o nauce. Często podręczniki nie spełniają naszych oczekiwań. Szczerze mówiąc bardzo chciałbym aby ktoś mną pokierował kiedy zaczynam naukę języka. Od czego zacząć? Liczb, przedstawiania się, kolorów? Niby to co pisze jest banalne a jednak często sprawia nam trudności.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czesc Sitar :) Co z osobami, ktore potrzebuja szybko nauczyc sie jezyka??? Wydaje mi sie, ze ich glowna motywacja pochodzi z potrzeby nauki, wiec to czesciowo zalatwia sprawe motywacji. Jezyka raczej sie nie da na gwalt nauczyc, ale nie ma rzeczy niemozliwych przeciez. Jesli cos jest od nas wymagane no to trzeba zacisnac zeby i wysilic sie ponad przecietna. To jest mozliwe kiedy nie ma wyjscia i po prostu 'trzeba', ale kiedy nie ma takiej presji to trudno sie samodzielnie zmobilizowac do dzialania ponad program. Jesli trzeba na juz sie nauczyc bo nie mamy wyjscia, to trzeba sie raczej calkowicie zanurzyc w jezyk, zrezygnowac z wielu rzeczy. I uczyc, uczyc , uczyc. Ale dalej wyeliminowalabym wyznawanie zaleglosci z nauki. Nie wierze w zaleglosci i ich sens. Taka intensywna nauka to rozwiazanie ktore nie wyobrazam sobie zeby moglo trwac dlugo, moze miesiac, dwa , trzy, ale nie zawsze. Bo w tym przypadku zycie nalezy podporzadkowac nauce a nie nauke zyciu. A ja nie o tym pisalam.

    Natomiast rozpoczecie nauki nowego jezyka. Ja bym proponowala jakis pozytywnie oceniany przez prawdziwych uczniow kurs audio i kurs podrecznikowy + osuchiwanie sie. I kursy realizowac od poczatku, od pierwszej lekcji. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawe podejście. Spróbuję!
    I tak jak mówiłaś - przyłapałem się nieraz już na tym, że planuję codzienną naukę, a tak naprawdę w większości zaplanowanych na naukę dni, robię co innego, bo na język najzwyczajniej nie mam ochoty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ok, ale spójrz na niejednego poliglotę (prawdziwego poliglotę oczywiście). Oni często znają kilkanaście języków obcych będąc młodymi osobami. Raczej tacy ludzie muszą być pochłonięci w dany język całkowicie aby szybko się go nauczyć i dopisać do swojej listy. A robią to przecież intensywnie i uczą się tak jak powiedziałaś, pewnie bez przerwy.

    W takim razie albo to ja jestem słaby co do nauki języków obcych albo oni są hiper, mega dobrzy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakub, powodzenia! :)

    Sitar. Tym razem nie do konca rozumiem o co Ci chodzi. Wydaje mi sie, ze poligloci o ktorych mowisz przynajmniej z motywacja w ogole nie maja problemu, bo tej zrodlem jest chocby tylko chec opanowania jezyka, nie maja problemow z determinacja itd. Z kazdym uczonym jezykiem rosna w doswiadczenie, znajduja wlasne odpowiadajace im systemy nauki, w kolejnych uczonych sie jezykach co raz latwiej zauwazyc im pewne czesci wspolne i podobienstwa z innymi jezykami, ktore juz znaja, ich pamiec jest bardziej elastyczna, i ciagle sie poprawia itp itd. Od 'przecietnych' uczniow rozni sie ich podejscie do nauki i oni zazwyczaj na codzien wybieraja taki styl zycia, czesto tez prace, a wiec sa zwiazani z kazdej strony z jezykami.Choc niekoniecznie musi tak byc, ale chyba zdecydowana wiekszosc jednak wiaze zycie osobiste i zawodowe z roznojezycznym otoczeniem.

    Faktem jest tez ze w im mlodszym wieku poznaja drugi jezyk, tym latwiej im pozniej uczyc sie kolejnych jezykow. Sporo poliglotow to tez osoby, ktore od urodzenia sa conajmniej dwujezyczne. Naukowcy udowodnili, ze mozg osoby dwujezycznej od urodzenia rozni sie od osoby jednojezycznej 'z urodzenia'. I jezeli do konkretnego wieku dziecko nie nauczy sie drugiego jezyka, to juz pozniej chocby i kilku jezykow sie douczylo to jego mozg juz nie zmieni sie i nie bedzie wygladal jak mozg osoby dwujezycznej. Osoby kilkujezyczne prostu maja latwiej z nauka kolejnych jezykow.

    Co do Ciebie.. w czym konkretnie tkwi Twoj problem, ze myslisz ze jestes slaby? Co Ci nie idzie? Jakie masz ambicje? Chodzi o Twoj angielski?

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze mówiąc? Tak, dopadł mnie kryzys i nie wiem jak się ratować. A przecież do stycznia muszę zdać IETLS! :( Motywacja do nauki zniknęła, nic mi nie idzie. Zaczynam czytać książki, ale po kilku stronach rzucam je w kąt. Ahh, sam nie wiem dlaczego to wszystko. Przecież już w przyszłym roku mam wyjechać do Anglii na studia, ma się spełnić moje najskrytsze marzenie a ja nie uczę się języka!

    OdpowiedzUsuń
  8. No i wszystko jasne ;) Proponuje Ci wyluzowac i bez zadnych wyrzutow sumienia odciac sie od angielskiego na kilka dni. Wypocznij, nie mysl o angielskim, egzaminie i przyszlosci. Zajmij sie nie robieniem niczego konkretnego, zrelaksuj sie. Zregenerujesz sie i uspokoisz i na nowo motywacja sie pojawi.
    A pozniej moze po prostu skombinuj podreczniki przygotowujace do IELTS i realizuj material od poczatku do konca? Nie znam sie na egzaminach zbytnio, ale z tego co slyszalam, z wiarygodnych zrodel, to najlepiej przygotowywac sie do nich korzystajac z materialow ukierunkowanych wlasnie na dane egzaminy. :) Wszystko bedzie dobrze, tylko wez sobie troche wolnego teraz, cala frustracja przejdzie, a potem zacisnij zeby i do roboty! :) Trzymam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
  9. "oglądaj choćby głupoty, których nie rozumiesz, ale wszyscy się śmieją to i Ty się śmiej i udawaj, że wiesz o co chodzi" - o_O rozumiem, że po takiej nauce i podobna znajomość języka: udaje, że rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie. Najwazniejsze, zeby sie osluchiwac jak najwiecej na jakikolwiek sposob, zeby tylko utrzymywac motywacje. Uwierz mi, ze jak sie slowa nie zna w obcym jezyku a dlugo i regularnie oglada w tym jezyku chocby sama telewizje, to moment po momencie czlowiek sie lapie na tym, ze wie co kto powiedzial, zrozumial, ale nie pojmuje skad to zrozumienie przyszlo. To jest polaczenie obserwacji z intuicja, po czesci powrot do dzieciecych lat. Dzieci tez nie rozumieja, a jak sie wszyscy smieja to i one sie smieja, bo zrozumialy, ze to cos smiesznego, radosnego, mimo ze nie wiedza o co konkretnie chodzi. Dzieci tez udaja, ze rozumieja i nawet, ze mowia, gaworza po swojemu, imituja melodyjnosc wypowiedzi, tonacje, powtarzaja co uslyszaly, a znaczenie poszczegolnych wyrazow dociera do nich w swoim tempie. Tak sie ucza- zaczynaja od 0, 'zanurzone' w jezyk obcy. Bez pomocy podrecznikow, objasnien gramatycznych i powtorek ;)

    Ponadto to jedno zdanie zostalo wyrwane z kontekstu. Chodzi o to, zeby potrafic sobie zorganizowac namiastke kraju, w ktorym posluguja sie innym jezykiem. Brac w tym udzial, zeby ten jezyk byl zywy. A czy Ty bedac w otoczeniu, poslugujacym sie jezykiem, ktorego nie rozumiesz zamiast smiac sie razem ze wszystkimi, wybierzesz niewzruszona mine to Twoj wybor i Twoje podejscie do swiata ;) Twoje prawo. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Ev :)

    Dziękuję Ci za tego posta - bardzo podoba mi się Twoje podejście, na tyle, że postanowiłam odnieść się do Twojego posta na swoim blogu http://helineth.blogspot.com/2012/06/czy-warto-tworzyc-plany-nauki.html Mam nieco inne podejście do sprawy, ale tylko ze względu na specyfikę mojej nauki i tego, jak mi języki wchodzą do głowy. Krótko mówiąc jestem za planami nauki :) Ile ludzi, tyle metod jak widać :)

    Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w nauce języków!

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo mądry i fajny wpis - jak zwykle!
    Szkoda, że w codziennym życiu rzeczywistość wielu uczniów wygląda inaczej.
    To, co opisujesz, to sytuacja idealna - bez stresu, bez pośpiechu, z motywacją, z radością... W sumie tak powinno być, a niestety bardzo często nie jest.
    U wielu uczniów brakuje mi właśnie takiego "wewnętrznego spokoju" w nauce.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jeżeli w godzinach 0:00 - 11:30 próbowałaś wziąć udział w konkursie, a blog z przyczyn technicznych nie istniał, nie martw się! Strona znów funkcjonuje poprawnie. Konkurs ciągle trwa, a ty możesz wygrać wspaniały ebook. Zapraszam jeszcze raz do konkursu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Na szczeście nigdy nie miałam problemu z nadmiarem motywacji czy chęci do nauki. Staram się całą sobą znaleźć jej chociaz trochę ;) Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  16. Cóż... święta racja:) Niestety dla wielu osób w dalszym ciągu najważniejsze są kolejne poziomy w szkołach, egzaminy, testy, itd. Za parę lat zobaczą, że znają jakieś czasy i nie mogą się wysłowić, a tacy jak Ty Ev zyskają sympatię obcokrajowca swoim biegłym, codziennym językiem. Amen :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziękuję za komentarze :) Cieszę się, że mniej lub bardziej się z moim poglądem zgadzacie. Uświadomienie sobie powyżej opisanego zjawiska jest dla mnie przełomowe do jak najbardziej naturalnej i bezstresowej nauki. Każdy musi zdrowo zrónoważyć naukę. :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobrze gada, dać jej wódki ;P
    A na poważnie - bardzo zdrowe podejście. Jak wyżej ktoś zauważył - nie wszyscy mogą skorzystać z tej metody. Są osoby, które muszą "opanować" język obcy w miesiąc, dwa... jednak, jak sama autorko słusznie zauważyłaś - tu z motywacją nie ma problemu. Co z problematycznymi częściami? No cóż, głowimy się lub pomijamy i modlimy, że gdy np. wyjedziemy za granicę poradzimy sobie bez danego zagadnienia. Osobiście jestem osobą uzależnioną od wszelkich planów. Moje życie to wielki chaos, więc staram się do niego wprowadzić nieco porządku. Jednak trudno się nie zgodzić - ile to już osób rozpoczynało naukę języka z ambitnym planem przerabiania planowo jednej lekcji dziennie? Ilu podołało? Ze wstydem przyznaję, że moje osobisty próby tego typu spaliły na panewce... :( W ogólnym rozrachunku metoda jest efektywna. Lepiej uczyć się powoli i produktywnie spędzać czas i WYTRWAĆ, aniżeli realizować plan przez tydzień i po tych 7 dniach zakończyć przygodę, "bo nie mam czasu". Dzięki, Ev. Dobry post. Znam angielski, ale zostałam do niego niejako "przymuszona" (studia filologiczne), a co za tym idzie kosztowało mnie to sporo nerwów. W tej chwili stosuję się do Twoich zaleceń przy nauce hiszpańskiego (nie jest mi do niczego potrzebny, nigdzie mi się nie spieszy...) i widzę małe, bo małe, ale EFEKTY :) I... nie zgadniecie... nauka języka sprawia mi przyjemność! ;) Kochani, obalajmy śmiało teorię, jakoby przyswajanie widzy było udręką! ;)

    P.S. Kompletnie nie rozumiem podejścia Anonima. Mój Drogi/Moja Droga - dlaczego ludzie, któzy żyli kilkanaście/dziesiąt lat w przekonaniu, że nie mają za grosz talentu, gdy wyjeżdżają za granicę, po roku biegle posługują się obcym językiem? Jak słusznie zauważyła Ev - kontakt z "żywym" językiem potrafi być baaardzo pomocny. Nie ważne czy słyszymy go w radiu czy niemądrym serialu.

    Pozdrawiam
    Anna

    OdpowiedzUsuń
  19. Cześć Ev :) Bardzo podoba mi się podejście, o którym piszesz. Moim zdaniem nauka języka powinna być zawsze przyjemnością. Niezależnie od tego, czy musimy przygotować się do egzaminu, czy uczymy się dla siebie. Z moich obserwacji (głównie nauki norweskiego) wynika, że sporo osób podejmuje naukę, bo "musi". To znaczy, że uczą się, bo chcą dostać lepiej płatną pracę. Owszem, jest to bodziec motywujący. Często wyznaczają sobie cel zdania egzaminu, który będą mogli wykazać w CV (niektórym ułatwia to planowanie). Jednak często jest to jedyna motywacja. Po kilku miesiącach nauki pojawia się frustracja (jak napisałaś). Można to przecierpieć i wytrwać, ale co to za droga? Nie ma tu mowy o radości z nauki, bo takie osoby nie odpowiadają sobie na podstawowe pytanie: dlaczego tak bardzo chcę poznać ten konkretny język? Jeśli ktoś nie potrafi wymienić co mu się podoba w kulturze danego kraju, co go fascynuje i ciekawi, to nie będzie z radością oglądał filmów, czytał książek lub poznawał obcokrajowców. Pozostanie na etapie pracy z książką i nie zazna satysfakcji - ewentualnie ulgę, że osiągnął swój cel.
    To o czym pisał Sitar, to zupełnie inna sprawa. To chwilowe zmęczenie, które przytrafia się każdemu. Pewnie po kilku takich sytuacjach będziemy lepiej sobie z tym radzić, bo lepiej "słuchamy" swego organizmu. Pozdrawiam Was wszystkich!

    OdpowiedzUsuń
  20. Cześć :) Przede wszystkim chciałabym bardzo podziękować Ci za tego bloga i za ogromną dawkę motywacji do nauki :) Po lekturze bloga w końcu udało mi się wypracować sobie metody, dzięki którym nie zrezygnowałam z nauki hiszpańskiego po tygodniu:D To dla mnie coś naprawdę wielkiego, bo od lat kocham się w tym języku i w Hiszpanii oraz Ameryce Pd, do nauki hiszpańskiego zabierałam się kilkakrotnie, ale zawsze się poddawałam, bo nużyło mnie zakuwanie słówek i suchych reguł gramatycznych. Teraz uczę się mając też dużo kontaktu z żywym językiem i to jest strzał w 10 :) Nie pojawiło się żadne znużenie, wręcz przeciwnie :) Co prawda to dopiero około 1,5 miesiąca nauki, ale dla mnie to AŻ 1,5 miesiąca :)
    Chciałabym Cię prosić o poradę w pewnej kwestii, jeśli znajdziesz chwilkę czasu to będę bardzo wdzięczna za pomoc :) Tak jak mówię, zaczęłam uczyć się hiszpańskiego i od razu dodam, że nie wchodzi w grę opcja "zawieszenia" nauki, bo z hiszpańskim wiążę swoją niezbyt odległą przyszłość i nie tylko bardzo chcę, ale też potrzebuję się go uczyć :) Piszę o tym, bo pojawił mi się problem związany z nauką angielskiego, do którego też akurat teraz postanowiłam wrócić. Kiedyś znałam go jako tako, nigdy nie był to poziom zaawansowany, ale maturę zdałam całkiem nieźle i myślę że te 6 lat temu byłam średniozaawansowana. Od matury nie miałam zbyt dużej styczności z angielskim, oprócz seriali i filmów, ale z napisami albo lektorem pl, więc to niewielki pożytek. Efekt jest taki, że mój angielski bardzo się pogorszył i myślę, że teraz to poziom podstawowy. Czytając po angielsku coś tam rozumiem, tak samo oglądając seriale czy filmy, ale to "coś tam" to naprawdę niewiele. Pisanie czy mówienie po angielsku kuleje jeszcze bardziej. To mi coraz bardziej doskwiera, bo wiadomo - angielski to angielski... Chciałabym w miarę szybko powrócić do dawnego poziomu języka i dalej rozwijać jego znajomość, ale niebardzo mam pomysł, jak to pogodzić z hiszpańskim. Jeśli chodzi o ten drugi, to staram się możliwie jak najmocniej w niego "zanurzyć", oglądam dużo hiszpańskiej TV, seriali, słucham radia, czytam gazety, od początku sporo też piszę, uczę się gramatyki, a oprócz tego w najbliższych dniach chcę zacząć się uczyć metodą shadowing z podręcznikiem Assimila. Nie wiem, jak zabrać się za ten angielski, żeby nie ucierpiał na tym hiszpański i to moje "zanurzenie". Nie chcę też w tej chwili wydawać zbyt wiele na materiały do angielskiego, bo przyznam że moja miłość do hiszpańskiego nie zna umiaru i wykosztowałam się na różne książki, gazety i inne rzeczy, które po prostu uwielbiam mieć w rękach, a nie tylko na ekranie komputera :D Dodam też, że angielski bardzo lubię, podoba mi się, ale nie jest i nigdy nie był moją pasją, tak jak hiszpański. Od hiszpańskiego jestem już chyba uzależniona i dlatego ciężko jest mi go odstawiać i zabierać się za angielski:/ A z kolei nie wyobrażam sobie, żeby tego angielskiego nie znać... Zwłaszcza, że wiele ciekawych materiałów do nauki hiszpańskiego, zwłaszcza tego z Ameryki Pd, jest właśnie po angielsku.
    Czy miałaś może kiedyś podobną sytuację i umiałabyś coś mi doradzić? Przeczytałam Twojego bloga od deski do deski, ale było to już z 1,5 miesiąca temu i przyznam, że nie kojarzę takiego postu.
    Przepraszam za długi wywód i z góry bardzo dziękuję za jakąkolwiek wskazówkę :)
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  21. Dziekuje za mile komentarze :)

    Natalia, poczatkowo mialam odpisac tu, ale jak zwykle sie rozpisalam wiec lepiej jak po prostu zrobie nowy wpis na ten temat :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Kolejny świetny i budujący post... Twój blog coraz bardziej motywuje mnie do działania:D Julia

    OdpowiedzUsuń
  23. Każdy uczy się inaczej i każdego motywuje co innego. Ja mam też różnicę w zależności od pory roku :P

    OdpowiedzUsuń